przez 78 » poniedziałek, 31 grudnia 2012, 14:58
Nie wiem, czy to przedświąteczna rybka, czy produkcyjne zebranie, czy ta cholerna komunikacja spowodowali, że przedstawienie w Teatrze Polskim się spóźniło.
Jużeśmy z Gienią dobre parę minut siedzieli na sali, kiedy na puste scenę wpadł jak oparzony jakiś facet z milicyjnym radiem na ramieniu i zaczął niemożebnie sztorcować całe załogie. Widocznie derektor.
- Maszyniści, gdzie są dekoracje, taka wasza w te i nazad?- nadawał mniej więcej.
- Perukarnia, gdzie peruki, do wielki anielki?
- Elektryki, dawać leflektory, ciemno jak w rodzinnem grobie, żywo się ruszać, bo, jak wasz sztukne po premii, ucho od śledzia sobie sprawicie na Wilie, nie karpia po żydowsku - krzyczał coś w tem rodzaju.
I pomogło. Ze wszystkich stron zaczęli nadlatywać zziajane osobnicy z różną szczegółą teatralnego umeblowania. Jedne nieśli całe ściany z płótna na blejtramach, drugie tapczan i krzesełka, trzecie niklowane drabiny i cały Bazar Różyckiego ciuchów dla artystów. Wtem trakcie wpadają artyści i zaczynają się ubierać na olaboga. Kotłowanina jest straszna. Maszyniści wlatają na krawców, krawcy na fryzjerów, te znowuż plączą się między artystamy, którzy nie mają możności się przebierać. Zwłaszcza jeden nieduży kałędek - ciągle mu coś ginie, jak nie spodnie, to kapota, jak nie kapota to czapka.
- No ten jest absolutnie na gazomierzu - trąca mnie Gienia.
No, ale nareszcie pijany skompletował swoje garderobę, wszystko się uspokoiło i zaczęło się przedstawienie pt. „Życie jawą” pióra niejakiego Ernesta Brylla. Nie będziem tu streszczać całego przebiegu, bo miejsca w gazecie na wypadki i kradzieże by nie starczyło. Nadmieniam tylko, że główne role odgrywa artysta w sztywniaku i białej kamizelce z dużem czarno malowanem znakiem jakości „l”. Faktycznie artysta jest pierwszorzędny, kto wie nawet, czy eksportowy znak „Q” by mu się nie należał? Ale mniejsza o nic. Otóż więc ten artysta jest za króla. Siedzi na dużem przedwojennem tapczanie na 6 osób, systemu Knippenberga. Buja się na sprężynach i rządzi. Na jego rozkazy insze artyści zatrudnione w charakterze dworzan i żandarmów tańczą, śpiewają i uprawiają gimnastykie akrobatyczne na niklowanych drabinach, któremy cała scena jest obstawiona. Faktycznie trzeba przyznać, że wytresowane są na blachę. Wiszą na rękach, za nogi, i deklamują w ten deseń wiersze Brylla. Może dlatego nie wszystko można zrozumieć, co mówią, zwłaszcza u tych, co wiszą głową na dół i mimowolnie seplenią albo spod tapczana głos zabierają.
Ale my, inteligiencja pracująca, i tak kapujem, o co się rozchodzi. Król ma Chłopa, w którego tyra jak w konia (jasne, że rzecz się dzieje grubo przed wojną). Chłop ma Babę, która mu pomaga. Oboje niemożebnie obciuchane w dziurawych koszulach i gaciach latają w kółko po scenie, ciągnąc mały dostawczy wózek na dwóch ogumionych kółkach. Wózek jest pusty i letko chodzi, a oni wyglądają tak, jakby byli na ostatnich nogach.
- Co oni tak latają z tem próżnem wózkiem, wariatów odstawiają? - pyta mnie Gienia.
- Nie, króla czarują, pracują do pucu, „żeby Polska nie zginęła”.
Królowi znudziło się nareszcie patrzeć na Chłopa i Babę, kazał jem dać pół litra samogonu, uśpił ich, sam odjechał w górę na gumowem jednoosobowem pantonie i na dół kapuje, co się będzie działo. Dworzanie temczasem dla draki przebrali te daną ludność rolniczą w królewskie szaty i położyli na tapczanie. W krótkich abcugach przebudzili i wmawiają w nich jak w chorego jajko, że są królem i królową.
Chłop i Baba są pewne, że to senne marzenie, ale myślą sobie, co szkodzi nawet we śnie powtrajać sobie po królewsku, a także samo użyć tapczanu. Kazali sobie podać po garnku kiełbasy z kapustą i klusek z makiem, opędzlowali to, poczem zaczęło się dozwolone od lat 16 i było prawie tak jak w kinie. Ale „Jedynka” z pantonu daje znak i dworzanie bierą Chłopa i Babę za hale i ściągają z tapczanu, dając jem do zrozumienia, że to faktycznie był sen. Znowuż zaczyna się latanie z dostawczem wózkiem, aż do nowego lipnego snu królewskiego. Chłop i Baba są koniec końcem tak skołowane, że absolutnie nie mogą się pozbierać, kiedy jawa jest snem, a życie jawą. A my z niemy. Sztuka jest taka więcej myśląca, ale przepiękna. Niezależnie artyści przebierają się do 10 razy w różne kostiumy, z wyjątkiem żandarmów, którzy są na gołego i oprócz radia na plecach za cały strój mają w okolicy tak zwanego podbrzusza niklowane spore popielniczki.
W ogóle wystawa prima, dostarczona w całości przez Centrale Sprzętu Sportowego (drabinki, panton, szpady i szpikulce) oraz przez Salon Gospodarstwa Domowego (kubły, talerze, wazony i popielniczki dla żandarmów).
Po przedstawieniu publika nie chciała wprost puścić artystów ze sceny. Gienia tyż bis jem biła, ale powtarzała siebie:
- Tylko czy maku dostane, czy dostane maku?
- O czem ty mówiesz, kochana?
- Nie wiem, czy jest mak w naszem „samie”, bo musze ci zrobić klusek z makiem do wigilijnej kolacji. Chłop z Babą czy też król z królową mnie o tem przypomnieli i smaku narobili.
Kluski z makiem najwięcej sobie zapamiętała! I jak tu chodzić na poetyczne sztuki z osobistościamy o takiem gastronomicznem podejściu.