W ramach wspomnień.
Mój najukochańszy Grubcio vel Gruby vel Kikutek vel Grubciuńciuruńciuniuńciu. Przygarnął go nasz wet - ktoś go przyniósł, bo kotek miał zmasakrowany ogon. Po dwóch operacjach pozostało mu jakieś 1/4 ogona (stąd jedno z imion) i trafił do nas wraz z Krysią, o której może kiedy indziej. Nie znałem bardziej gadatliwego kota - potrafił iść sobie niespiesznie przez ogród i głośno pomiaukiwać tak po prostu, do siebie. Lgnął do wszystkich (a do mnie w szczególności) oczekując pieszczot, które zresztą otrzymywał. Mimo że dachowiec, to był duży, miał chyba z 8 kilo, zresztą wciągał absolutnie wszystko co mu się do żarcia podrzuciło. Pomimo tego był wręcz niewyobrażalnie szybki i zwinny. Do tego był bardzo rzadkim okazem czarnego kota z przepięknymi zielonymi oczami. Zginął tragicznie potrącony przez nieznany samochód w marcu 2018, co do dziś jest dla mnie bardzo, bardzo bolesnym wspomnieniem.
To zdjęcie mam jako tapetę na pulpicie mojego "podróżnego" laptopka.