Jeszcze artykuł z 2023. - rozmowa z Piotrem Charą :
Ranne, konające, z urwanymi nogami i skrzydłami. Prawda o polowaniach na ptaki w Dolinie Dolnej Odry
Dolina Dolnej Odry 08.01.2023, 06:00
Mam dziesiątki fotografii konających ptaków. Widuję takie z urwanymi skrzydłami, nogami, krwawiącymi ranami. Zdarza mi się w terenie płakać, widząc skalę ich cierpienia. Postrzałki umierają dzień, dwa, czasem tygodnie. Uważam, że należy to dokumentować, by pokazać prawdziwe oblicze polowań, dlatego to robię - mówi Piotr Chara, fotograf, przyrodnik i ekolog.
Widziałeś kiedyś polowanie na ptaki w Dolinie Dolnej Odry?
Piotr Chara: - Wiele razy, ostatnie lata głównie na Kostrzyneckim Rozlewisku, jednym z najważniejszych dla ptaków obszarów w Dolinie Dolnej Odry. To miejsce niezwykle piękne w swej naturalnej urodzie. Od 20 lat fotografuję tam te zwierzęta. W pewnym momencie zacząłem dokumentować polowania i ich skutki.
Jak wygląda takie polowanie?
- Myśliwi przyjeżdżają w nocy. Pierwszy strzał pada, gdy jest jeszcze ciemno. Efekt jest taki, jakby ktoś rzucił między ptaki petardę. Wybudzone i zestresowane podrywają się do lotu. W panice uciekają gęsi, na które polowania są dozwolone. Ale też i inne gatunki, jak żurawie, czajki, biegusy, brodźce, na które polować nie tylko nie wolno, lecz w myśl polskiego prawa nie wolno ich płoszyć. Taki jest cel tego pierwszego strzału - ma poderwać ptaki, by krążyły nad głowami myśliwych i można było do nich strzelać.
Dużo znajdujesz rannych ptaków?
- Najczęściej kilka po każdym polowaniu. Trudno je sfotografować czy sfilmować, ponieważ postrzelone ptaki chowają się w szuwary. Mimo to mam dziesiątki fotografii konających ptaków. Widuję takie z urwanymi skrzydłami, nogami, krwawiącymi ranami. Zdarza mi się w terenie płakać, widząc skalę ich cierpienia. Postrzałki umierają dzień, dwa, czasem tygodnie. Uważam, że należy to dokumentować, by pokazać prawdziwe oblicze polowań, dlatego to robię. Ale pozostawianie tych istot na powolne konanie jest dla mnie czymś okropnym. Jedną postrzeloną gęś udało mi się uratować.
Opowiedz o tym.
Miała zranione skrzydło, ale była silna. Widać było, że ma szansę przeżyć, jeśli obrażenia nie są śmiertelne. Zabrałem ją do weterynarza, który usunął śrucinę ze skrzydła. Potem opiekowałem się nią przez miesiąc, ucząc się przy okazji wiele o gęsiach. Dowiedziałem się m.in., że są bardzo uważne, analizują każdy szczegół otoczenia, są też temperamentne i całkowicie zdecydowane, jeśli chodzi o wybór pokarmu (śmiech). Przed wypuszczeniem na Kostrzyneckim Rozlewisku zaobrożowaliśmy ją razem z kolegą ornitologiem. Obserwowałem ją tam trzykrotnie, w tym gdy po dwóch tygodniach wraz ze stadem wzniosła się w powietrze. Radość. Ale niestety dwóch innych gęsi mimo prób podobnej pomocy nie udało mi się przywrócić, z dnia na dzień słabły - aż zgasły.
Myśliwi powinni podnieść wszystkie zestrzelone ptaki. Do tego zobowiązuje ich prawo.
- Owszem, myśliwy powinien podjąć próbę znalezienia postrzelonych ptaków. Ale w praktyce jest tak, że jeśli ptak nie spadnie blisko niego, to się nie trudzi, zwłaszcza że teren jest niedostępny. Podczas polowania na ptaki myśliwym powinny towarzyszyć psy - przynajmniej jeden na trzech polujących - do poszukiwania zestrzelonych ptaków. Tych jednak nie widuję, choć polowania regularnie monitoruję od czterech lat. Wbrew medialnym deklaracjom w praktyce potencjalny myśliwy wykazuje się sporym lekceważeniem prawa. Mają się za przyrodników, a niemal po każdym polowaniu znajduję plastikowe łuski amunicji śrutowej.
Słyszałem o samowolach lokalnych kół łowieckich, które nielegalnie stawiały zwyżki. Często się to zdarza?
- Na szczęście nie, z takimi sytuacjami mieliśmy do czynienia w 2019 roku. W kwietniu 2017 roku Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska (RDOŚ) w Szczecinie utworzyła Plan Zadań Ochronnych dla obszaru Natura 2000 "Dolina Dolnej Odry". Wypisano w nim wszystkie znane noclegowiska gęsi oraz nakazano demontaż istniejących zwyżek, co szybko zrobiono. Jednak już dwa lata później myśliwi zaczęli stawiać kolejne w pobliżu miejsc noclegowych gęsi i innych ptaków. Na szczęście RDOŚ zareagowała szybko i zwyżki ponownie zdemontowano. Ale tylko te najbardziej widoczne. Niektóre zostały w tych trudniej dostępnych miejscach, gdzie niszczeją i szpecą krajobraz.
Myśliwi jednak przekonują, że troszczą się o przyrodę. I że jak zabroni im się polowań na ptaki, to ich siedliska ulegną degradacji.
- Takiego argumentu jeszcze nie słyszałem (śmiech). Siedzę w wodzie i błocie od ponad dwóch dekad i nie mam pojęcia, jak zanieczyszczające środowisko ołowiem polowania na ptaki mają się do zachowania siedlisk. Opowiem ci anegdotę. Wracam niedawno z terenu w ujściu Warty, patrzę, stoi myśliwy. "Jak dzisiaj?" - zagaduję niechętnie, ale zależy mi na wyciągnięciu informacji. "Ciężko, wszystko górą idzie" - odpowiada. "Ale słyszałem, jak pan strzelał" - ciągnę dalej. "Nooo, z Częstochowy przyjechałem, to przynajmniej sobie postrzelam" - mówi. Więc świadomie ranił te ptaki, bo leciały zbyt wysoko, by je skutecznie upolować. Zatem co do troski, o której tyle się słyszy, należy zachować dystans.
Mówisz o cierpieniu ptaków, które powodują polowania. Ale czy mają one szerszy wpływ na przyrodę Kostrzyneckiego Rozlewiska i w ogóle Doliny Dolnej Odry?
- Oczywiście. W Dolinie Dolnej Odry jest coraz mniej płytkich rozlewisk, tak potrzebnych ptakom wodnym i błotnym. Najpierw je osuszyliśmy, a teraz giną, wysychając za sprawą ocieplania się klimatu. Kostrzyneckie Rozlewisko jest ostatnim, które jeszcze trzyma wodę podczas ptasich migracji. I właśnie, w jednej z ostatnich takich przyrodniczych enklaw, ważnych w skali całego kraju, teoretycznie chronionej, umożliwia się płoszenie i zabijanie obiektu ochrony. Giną łowne, ale tracimy też te chronione. Zestresowane ptaki odlatują, znikają na kilka dni, część z nich wraca i znów są zabijane i płoszone, odlatują i tak w kółko w sezonie polowań. Mimo tego, że to obszar objęty parkiem krajobrazowym, Naturą 2000, będący użytkiem ekologicznym, a dla każdej z tych form głównym obiektem ochrony są ptaki.
Trudno nie zadać sobie pytania o to, ja to w ogóle jest możliwe?
- To pytanie zadają sobie od czasu, gdy po raz pierwszy w ujściu Warty zobaczyłem piękny spektakl migracji gęsi i zaraz potem usłyszałem strzały. Często wygłaszam prelekcje, opowiadam o przyrodzie, również o ptakach. Za każdym razem te opowieści w moich słuchaczach budzą odruch troski. Nigdy u publiki moich wystąpień nie spotkałem się z akceptacją dla polowań na ptaki. Kiedyś zaproszono mnie na uroczyście obchodzonego Hubertusa, po prelekcji podeszło do mnie czterech myśliwych i powiedziało, że już nie będzie polować na gęsi. Jak widać, myśliwi też są różni.
Znasz takich?
- Tak, np. znam myśliwego, który regularnie odstrzeliwał szopy pracze przy gnieździe żurawi. Dzięki temu ptaki te w ogóle mogły wyprowadzić lęg. Poza tym, choć są w mniejszości, znam bardzo pozytywne przykłady poczucia obowiązku wobec przyrody wśród co najmniej kilku kolejnych myśliwych.
To pewnie dla części czytelników brzmi szokująco. Ale szopy pracze to w Polsce gatunek nie tylko obcy, ale i inwazyjny, będący zagrożeniem dla rodzimej przyrody, w szczególności ptaków. Czy jest z nimi duży problem w Dolinie Dolnej Odry?
- Bardzo duży. Ich liczebność nie została dotąd zmonitorowana, ale wiemy, że ich wpływ jest bardzo destruktywny. Kiedyś problemem była głównie norka amerykańska, uciekinierka z ferm hodowlanych, zresztą też inwazyjna, dziś niebezpieczeństwem jest przede wszystkim szop. Wszystkie naturalne lęgowiska ptaków wodnych i błotnych w zachodniej części kraju są zagrożone. W ubiegłym sezonie jeden szop w ciągu tylko jednej nocy zniszczył i zabił 180 jaj i piskląt. Masakra odbyła się na bardzo cennym lęgowisku nad Odrą w Kaleńsku, gdzie pomagamy ptakom sztucznymi, bezpiecznymi lęgowiskami. Niestety nie wszystkie się na nich mieszczą. W tym najrzadsze gatunki. Tej samej nocy udało się szopa odłowić, ale zdążył zniszczyć cały tegoroczny lęg rybitwom białoczelnym, czajkom i krwawodziobom. Dla białoczółki było to jedyne lęgowisko w zachodniej połowie kraju.
180? To ogromna liczba!
- W Dolinie Dolnej Odry szopom łatwo się wyżywić. Przypuszczalnie szopy dokonują tak dużych zniszczeń nie z głodu, ale instynktownie. Znajdujemy rozbite przez szopy jajka i rozszarpane pisklaki, ale niezjedzone. Podobnie jak w przypadku kun, które czasem dostają się do kurnika, dokonują rzezi, ale zabitych kur nie zjadają. Dlatego staramy się odławiać szopy w Dolinie Dolnej Odry. Ale to jest metoda umiarkowanie skuteczna, ponieważ, jak mówiłem, szopy nie są głodne. Więc często tylko powęszą przy żywołapce, gdzie jest przynęta i po prostu idą dalej.
Czyli myśliwi mogliby odegrać rolę w Dolinie Dolnej Odry, zwalczając gatunki inwazyjne?
- Oczywiście. Wspomniany przeze mnie myśliwy, korzystając z fotopułapki, która informowała go, że przy gnieździe żurawi kręcą się szopy, wyeliminował aż dziewięć tych drapieżników. Przy ograniczonej skuteczności żywołapek trudno zastąpić takie działanie czymkolwiek innym, bo jest skuteczniejsze. Ale myśliwi się do tego nie palą
Dlaczego?
- Opowiadał mi myśliwy, którego poprosiłem o pomoc, że widział trzy szopy ganiające po gałęzi tuż obok ambony, na której siedział. Ale nie strzelił, ponieważ wtedy przepłoszyłby dziki, na które polował. Więc mu się to po prostu nie opłaca. W moim przekonaniu większość myśliwych realizuje przede wszystkim swoje hobby i nie chce podjąć dialogu o roli, którą mogliby pełnić z korzyścią dla przyrody.
To jest chyba jedna z tych sytuacji, która wskazuje, że bardzo potrzebujemy opłacanej ze środków publicznych służby, która mogłaby się zajmować podobnymi działaniami. Dziś zwalczanie gatunków inwazyjnych pozostaje na łasce i niełasce myśliwych. Ale chciałem cię jeszcze zapytać o jedną sprawą. Od kilku już lat istnieje pomysł, by Kostrzyneckie Rozlewisko było rezerwatem. Tymczasem niedawno...
- ... rada miejska Cedyni negatywnie zaopiniowała wniosek o jego utworzenie. Ku mojemu zaskoczeniu, bo dzień wcześniej przekazałem członkom rady materiały wyraźnie dokumentujące płoszenie i ranienie ptaków oraz degradację przyrody przez polowania w tamtym miejscu. Pamiętajmy, że chroniona przyroda to społeczny, wspólny skarb. Władza powinna więc reagować. Jeśli ma wątpliwości, to należy temat zagrożenia rozpoznać, przeanalizować. Tymczasem już następnego dnia na posiedzeniu rady odczytano opinię burmistrza, że przyroda na Kostrzyneckim Rozlewisku ma się świetnie i nie należy podejmować żadnych działań na rzecz zwiększenia jego ochrony. Czekałem na merytoryczną podstawę. Nie doczekałem się, opinii nie oparto na żadnym badaniu czy nawet konsultacji z podmiotami prowadzącymi w terenie monitoring przyrodniczy. Można było nawet usłyszeć argument, że utworzenie rezerwatu będzie zagrożeniem dla rozwoju gminy. To też zaskakujące, bo to właśnie przyroda i jej ostatnie naturalne fragmenty są w regionie tego rozwoju motorem. Przecież to właśnie na atrakcyjności walorów przyrodniczych opierana jest rozbudowa turystycznej infrastruktury, czego przykładem jest otwarty w ubiegłym roku Most w Siekierkach czy nowe ścieżki rowerowe. Jeśli nie powstrzymamy obecnej destrukcji, to nastanie martwa cisza i żal po pięknie, które zgładziliśmy.
Niedawna katastrofa w Odrze stała się okazją, by przypomnieć o idei powołania w Dolinie Dolnej Odry parku narodowego. To z pewnością zakończyłoby erę polowań na Kostrzyneckim Rozlewisku. Co sądzisz o tym pomyśle?
- To bardzo dobry pomysł, będący odpowiedzią na wyzwania, jakie współcześnie stoją przed ludzkością. Zarówno te związane z globalnym ociepleniem, jak i te związane z potrzebą zachowania bioróżnorodności. Kibicuję tej idei od samego początku, czyli od lat 90. ubiegłego wieku, gdy pojawiła się po raz pierwszy. Nie ma tu wielkiego przemysłu, nie prowadzi się pozyskania drewna, nie ma interesu spółek rolniczych. Są za to ogromne walory przyrodnicze i krajobrazowe. To jest Amazonia na skalę Europy.
Piotr Chara (ur. 1973) - fotograf, przyrodnik, działacz ekologiczny. Jest laureatem m.in. Bird Photographer of the Year 2017 w Londynie i Festival de L‘Oiseau 2016 w Paryżu. Autor kilkunastu publikacji albumowych i przewodnikowych, laureat nagrody głównej na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie. Autor i koordynator działań z zakresu czynnej ochrony przyrody, m.in. sztucznych platform lęgowych w Dolinie Dolnej Odry, gdzie odnotowano powrót i sukces rozrodczy ginących gatunków ptaków. W uznaniu za działalność społeczną odznaczony m.in. nadaną przez Sejmik Województwa Lubuskiego honorową odznaką "Za zasługi dla Województwa Lubuskiego".